środa, 20 lutego 2013

Cały świat ekologów

Źródło;http://magazyn.goniec.com/360/caly-swiat-ekologow/


Mają swoich polityków, mają i celebrytów. W ich szeregach są szlachetni rycerze gotowi oddać życie za ideę, są też wojownicy. Ruch ekologiczny to dzisiaj wielogłowy twór wywierający olbrzymi wpływ na codzienność. Niestety zdarza się też wyrachowanie przejęte od tych samych korporacji, którym zieloni stawiają czoła. Spontaniczny bunt zgubił się gdzieś po drodze.
O ekologach znowu jest głośno. Tym razem jednak uwagi mediów nie przyciągnęli „przypięci łańcuchami do drzew obrońcy przyrody”, lecz policyjny agent, który przez siedem lat rozpracowywał od środka działaczy radykalnych organizacji ekologicznych.

Kret w zielonym gnieździe
Tajną operacją kierowała jeszcze bardziej tajna jednostka specjalna Metropolitan Police – National Public Order Intelligence Unit. Mark Kennedy wytypowany został przez NPOIU w roku 1994. Dziewięć lat później długowłosy i wytatuowany pojawił się na spotkaniu organizacyjnym Earth First i już wkrótce można go było spotkać na każdej niemal ekologicznej zadymie, jaka miała miejsce w Wielkiej Brytanii. Według prasy, wspinał się między innymi na londyńskie drzewa, aby protestować przeciwko gigantowi naftowemu BP, przykuł się do komina elektrowni atomowej Hartlepool, brał udział w protestach przeciw szczytowi G8 w Gleneagles, a nawet brał udział w porwaniu pociągu z węglem dla elektrowni  Drax. 
Po kilku latach zaskarbił sobie wśród swoich nowych kolegów takie zaufanie, że jego 40. urodziny przerodziły się w trzydniową imprezę, na której bawiło się ponad 200 aktywistów. Podający się za Marka Stone’a Kennedy nie zapominał oczywiście o swoich prawdziwych obowiązkach i na bieżąco słał raporty do pracodawców z Metropolitan Police. To właśnie na ich podstawie 12 kwietnia 2009 roku policja aresztowała ponad setkę ekologów szykujących się do zajęcia największej elektrowni węglowej w Wielkiej Brytanii w Ratcliffe-on-Soar. Kennedy vel Stone został aresztowany razem z nimi.
Aktywiści z Earth First zaczęli jednak nabierać podejrzeń po tym, jak w trakcie procesu wynajął sobie osobnego adwokata i bardzo szybko został uniewinniony. Pewności co do tego, że mają w swoich szeregach zdrajcę, nabrali po tym, jak w ich ręce wpadł prawdziwy paszport Kennedy’ego. Po tej wpadce agenta odwiedziła w jego mieszkaniu grupa zdradzonych przyjaciół. Według ich relacji Kennedy wybuchnął płaczem, za wszystko przeprosił i przyznał, że nie był jedynym szpiclem, który infiltrował organizację. 
Wkrótce potem wycofał swoje zeznania, a nawet zaoferował, że może wystąpić jako świadek obrony w sprawie wytoczonej przeciw ekologom. W takiej sytuacji prokuratura nie miała innego wyjścia i oskarżenie zostało wycofane. Co więcej po pewnym czasie w prasie pojawiły się sugestie, że przynajmniej niektóre z działań ekologów, za które przedstawione im zostały zarzuty, były inspirowane przez Kennedy’ego. Na tej podstawie niektórzy politycy zaczęli żądać śledztwa, które zbadałoby postępowanie tajnej służby NPOIU. Jednym słowem: ekolodzy – jeden, policja – zero.

Narodziny wielkiego ruchu 
Ikoną dzisiejszych radykalnych ruchów ekologicznych, a jednocześnie ich najbardziej rozpoznawalną marką jest Greenpeace. Organizacja powstała w Kanadzie w 1971 roku na fali protestów przeciwko amerykańskim próbom jądrowym na Alasce. Aktywiści niemal od zarania postawili na działanie masowe, przyciągające uwagę mediów i spektakularne. Już po kilku latach od swojego powstania Greenpeace miało swoje delegatury w kilu państwach na całym świecie i powoli zaczynało się przymierzać do innych związanych z ekologią problemów. Organizacja postanowiła między innymi przeciwstawić się komercyjnym połowom waleni i zaśmiecaniu świata toksycznymi odpadami. 
Naprawdę głośno o działaczach na rzecz „zielonego pokoju” stało się 10 stycznia 1985 roku, kiedy to francuskie siły specjalne zatopiły w porcie Auckland należący do Greenpeace statek „Rainbow Warrior”. W ten sposób Paryż usiłował rozwiązać sprawę niewygodnych ekologów, którzy mieli protestować przeciwko francuskim testom atomowym na Pacyfiku. W zamachu bombowym na statku zginął fotograf Fernando Pereira, a cała akcja wywołała międzynarodowy skandal poważnie nadwerężając dobre imię Francji. Z drugiej strony, jak to zazwyczaj bywa, tragedia przysporzyła ofiarom podstępnej napaści całej rzeszy zwolenników na wszystkich kontynentach. Dzisiaj Greenpeace jest jedną z największych organizacji pozarządowych na całym świecie i zrzesza w swoich szeregach ponad 2,8 miliona członków. 

Zielona elastyczność
Ruch ekologiczny to dzisiaj siła, która nie ma realnej władzy lub ma ją w bardzo znikomym procencie, ale jednocześnie sprawuje – przynajmniej częściowo – rząd dusz. Coś, co nazywa się powszechnie „świadomością ekologiczną”, nie jest już wyłącznie światopoglądem poszczególnych ludzi, ale też politycznym i społecznym programem, który wpływa na codzienne życie poprzez np. segregację śmieci, lekcje ekologii w szkołach czy wprowadzenie paneuropejskiego prawa nakazującego rezygnację z „energożernych” żarówek.
Ekolodzy mają swoje polityczne agendy, które stają do wyborów powszechnych, ale w samym rdzeniu ruchu tkwi idea polityki oddolnej, pomysł docierania do jak najbardziej lokalnych społeczności, które mają robić to, co uznają za najważniejsze dla ich życia i środowiska. Ta idea, tzw. greenroots democracy, pozwala na wyznawanie tego samego ekologicznego światopoglądu ludziom o zupełnie przeciwstawnych, czasem zwalczających się poglądach politycznych.
– Uznaję ekologię za temat ponadpolityczny, w który powinny się angażować osoby od skrajnej lewicy do skrajnej prawicy. W Rospudzie był człowiek z Obozu Narodowo-Radykalnego albo z Narodowego Odrodzenia Polski – opowiada Polak z Londynu, który przedstawia się jako Zbyszek. On również brał udział w dotychczas najbardziej spektakularnej akcji ekologów w Polsce, czyli w obronie doliny Rospudy przed drogowymi buldożerami. – To jest przykład na to, że możemy się nie znosić, możemy się tłuc na ulicach, ale w tej sprawie potrafimy się dogadać. Czy jesteś polskim patriotą i chcesz bronić polskich lasów, czy stoisz z drugiej strony, ale bliska jest ci ekologia, to powinieneś spotkać ludzi i tej barykady bronić – wyjaśnia. 
Ta swoista elastyczność ruchu ekologicznego nie ogranicza się wyłącznie do relacji z polityką. Podobnie jest ze stosunkiem do nauki. Na przykład z jednej strony zieloni aktywiści w pełni popierają naukowy mainstream, jeśli chodzi o teorię i konsekwencje globalnego ocieplenia, z drugiej gwałtownie zwalczają badania nad żywnością modyfikowaną genetycznie. Ten paradoks da się wytłumaczyć biorąc pod uwagę wspólny i jednoczący cel, definiowany najprościej jako „obrona środowiska naturalnego” przed ludzką ingerencją.

Ekologiczny konflikt pokoleń
W tym momencie historia wraca do dawnych znajomych oficera Marka Kennedy’ego. Dla młodszych pokoleń ekologów duże organizacje, takie jak Greenpeace, po drodze zatraciły się w pędzie do profesjonalizacji swego działania i maksymalizacji swoich możliwości. Podobnego zdania są również dwaj polscy działacze ekologiczni, którzy swoją pasję przywieźli do Wielkiej Brytanii. Obydwaj uważają, że bliżej im raczej do tego, co reprezentują swoim działaniem bardziej radykalnie nastawieni do działania ekologowie młodszego pokolenia. 
– Greenpeace rozrosło się do formy potężnego kombinatu i większość pary idzie teraz w robotę papierkową i administrację. Ta część aktywności, która odbywa się na ulicy, to jest obecnie może jakieś 20 proc. – tłumaczy Piotrek, który chce pozostać anonimowy. Polak dodaje, że Greenpeace prawie całkowicie zapomniał o małych, nakierowanych lokalnie akcjach. Tego typu działania spoczywają obecnie na barkach małych grup. To właśnie one organizują między innymi obozy klimatyczne albo lokalne blokady planowanych inwestycji, broniąc ostatnich skrawków lasu przed zakusami firm deweloperskich i dużych sieci supermarketów. Obecnie na terenie Wielkiej Brytanii działa kilka tego typu obozów klimatycznych. Na podobnych zasadach działała również ten założony w pobliżu elektrowni Ratcliffe-on-Soar. 
– Greenpeace przypomina obecnie wielkiego molocha, który koncentruje się na negocjacjach z równie wielkimi, światowymi koncernami i na tym, żeby dopiąć przyszłoroczny budżet – mówi polski ekolog. Jego zdaniem właśnie dlatego „młodzi” radykałowie nie śpieszą się do współpracy z międzynarodowym gigantem. 
– Niedawno toczyła się dyskusja nad tym, czy włączać duże organizacje, jak Greenpeace czy Friends of the Earth International, w działania i pozwolić im na stawianie namiotów w obozach klimatycznych. Okazało się, że większość uczestników dyskusji jest temu przeciwna. W końcu organizacje te nie uzyskały namiotu w żadnym z tych obozów – mówi Piotr. 
Z opinią polskiego ekologa zgadzają się zresztą również niektórzy brytyjscy politycy i naukowcy. – Znaczna część zielonego ruchu nie jest ani trochę zielona, to są politycy – powiedział mając na myśli właśnie Greenpeace były przewodniczący Royal Society Robert May. 
Na tym samym parlamentarnym spotkaniu, w czasie którego dyskutowana była rządowa polityka naukowa, rektor Jesus College w Oksfordzie John Krebs uznał, że Greenpeace jest „międzynarodową korporacją taką samą jak Monsanto czy Tesco”. – Oni mają bardzo efektywny wydział marketingu – stwierdził. 

Błędne koło
Właśnie to korporacyjne nastawienie sprawia, że do Greenpeace zrażać się zaczęli nawet ci byli członkowie organizacji, którzy brali udział w tworzeniu jej podstaw. Dosyć szybko, bo już w 1977 roku w proteście przeciwko nadmiernemu rozrastaniu się struktur biurokratycznych z Greenpeace pożegnał się jeden z jego założycieli Paul Watson. Do historii przeszło jego określenie dawnych kolegów mianem „Avonu ruchu ekologicznego”. W jego mniemaniu miało to wyśmiewać prowadzone przez działaczy organizacji – podobne do technik komiwojażerskich – publiczne kwesty i koncentrację na medialnym wizerunku. 
Wkrótce potem kanadyjski aktywista stanął na czele grupy, która przyjęła nazwę Sea Shepherd i skupiła się na zwalczaniu nielegalnego połowu wielorybów i polowań na foki. Zdaje się jednak, że z czasem sam Watson również docenił potęgę mediów. W 2008 roku Animal Planet zaczęło filmować starcia i konflikty członków organizacji z japońską flotą wielorybniczą na Oceanie Południowym, tworząc popularny program „Whale Wars”. Do tej pory telewizja pokazała już jego czwartą serię, a sama organizacja powoli staje się dzięki tej produkcji nie mniej rozpoznawalną marką niż samo Greenpeace. Zresztą, żeby móc utrzymać swoją kosztowną flotyllę statków, Morscy Pasterze uciekają się do coraz bardziej śmiałych projektów. Na ich stronie internetowej można sobie między innymi zamówić firmowaną przez organizację kartę kredytową, a także koszulki, bluzy, czapki i torby ze znanym logo czaszki na czarnym tle, które ma bezpośrednio wskazywać na piracki charakter działań wojowników z Sea Sheperd.

W kolejce na eko-wojnę
Medialna sława sprawiła oczywiście, że w kolejce ustawiły się setki chętnych, którym marzyła się morska przygoda. O tym, że Morskim Pasterzem wcale nie jest łatwo zostać, przekonał się Zbyszek, bojownik o Rospudę. 
– Skontaktowałem się z osobą, która do nich rekrutuje – wspomina swoje starania o zamustrowanie na jednym z dwóch należących do organizacji statków.
– Okazało się, że to nie jest takie proste. Oni potrzebują ludzi, którzy mają konkretne kwalifikacje. Poza tym z pewnych powodów obawiają się inwigilacji. Jak ktoś przychodzi i mówi „lubię was”, to jest trochę mało wiarygodny – tłumaczy. 
Polski ekolog szybko zorientował się, że żeby dostać się do Sea Shepherd, musiałby poświęcić na to kilka lat swojego życia. Po pierwsze sam musiałby zorganizować sobie wyjazd do miejsca, z którego oni wypływają. Dodatkowo musiałby zgromadzić pieniądze na wyprawę i na własny koszt wykupić sobie ubezpieczenie. – Zazwyczaj, jeśli nie masz jakichś konkretnych kwalifikacji w rodzaju licencji na pilotowanie helikoptera, to lądujesz na liście rezerwowej i czekasz w porcie aż się zwolni miejsce – mówi dodając, że właśnie dlatego postanowił pozostać w Londynie. Nie oznacza to jednak, że uznał, że nie może się Morskim Pasterzom przydać w inny sposób.
– Postanowiłem podejść do tego z innej strony. Zorganizowaliśmy z kumplem benefis, udało się nam zarobić 800 funtów i te pieniądze poszły do nich. Stwierdziłem, że lepiej jest coś robić tutaj dla nich, niż jechać tam i bezproduktywnie czekać – mówi. 
Tak oto Zbyszek postanowił jednak działać lokalnie tak jak to robią byli koledzy Marka Kennedy’ego z Earth First. Kto wie może kiedyś i oni dojdą do wniosku, że najlepszym sposobem na uodpornienie się na agentów z NPOIU będzie przejście na skalę globalną? 
Samotny rycerz i ołowiane mocarstwo
Ekologia w dzisiejszych czasach nie jest wyłącznie polem akademickich potyczek. Trzeba jednak przyznać, że dawniej nawet mniej radykalne działania w obronie przyrody mogły przysporzyć sporo kłopotów. I to nawet poważnym pracownikom akademickim. Przykładem może być amerykański geochemik Clair Cameron Patterson, który w latach 40. ubiegłego wieku postanowił obliczyć wiek Ziemi. W tym celu Patterson miał zamiar zbadać ilość zawartego w skałach ołowiu.
Niestety bardzo szybko okazało się, że bez względu na to, gdzie pobierał próbki do swoich badań, wszystkie były do tego stopnia zanieczyszczone pochodzącym z atmosfery ołowiem, że praktycznie nie nadawały się do przeprowadzania eksperymentów. Zaniepokojony takim stanem rzeczy naukowiec rozpoczął dochodzenie, które doprowadziło go w końcu do koncernu Ethyl Corporation – firmy produkującej czteroetylek ołowiu, czyli substancję służącą do zwiększania liczby oktanowej benzyny.
Środek od momentu odkrycia jego właściwości, był produkowany na masową skalę a benzyna ołowiowa jeszcze do niedawna napędzała praktycznie wszystkie jeżdżące po naszym globie samochody. Niestety tym, na co w latach czterdziestych całkowicie nie zwracano uwagi, były toksyczne właściwości tej substancji. Kierownictwo koncernu dokładało wszelkich starań, żeby tuszować wszelkie przypadki zachorowania czy śmierci, jakie miały miejsce wśród badających ją naukowców.
Nikt nie zwracał również uwagi na to, że praktycznie do końca II wojny światowej rozważano wykorzystanie czteroetylku ołowiu, jako potencjonalnego gazu bojowego. Zyski ze sprzedaży milionów ton benzyny ołowiowej były po prostu tak gigantyczne, że nikt do czasu Pattersona nie odważył się podważać jej przydatności. 
Sam Patterson zresztą bardzo szybko przekonał się, o tym, że niebezpiecznie jest wchodzić w drogę wielkiemu biznesowi. Wkrótce po tym, jak w połowie lat sześćdziesiątych rozpoczął swoją kampanię przeciwko wykorzystaniu tej substancji, współpracę z nim zaczęło zrywać coraz więcej instytutów naukowych. Oczywiście za tą niechęcią stało kierownictwo Ethyl Corporation, które przy pomocy przeznaczanych instytucjom akademickim grantów i swoich prywatnych znajomości w rządzie USA umiejętnie sterowało nastawieniem świata nauki do samotnego don Kichota.
Przedstawiciele przemysłu ołowiowego wywierali również presję na kierownictwo macierzystej uczelni Patersona California Institute of Technology. Uniwersytet miał otrzymać miedzy innymi propozycję, że jeśli pozbędzie się niewygodnego naukowca, firma ufunduje na uczelni katedrę. W roku 1971 Patterson został wyłączony z powołanej przez rządowy National Research Council komisji, która miała zbadać skutki zatrucia ołowiem atmosferycznym. Stało się tak pomimo tego, że w tym czasie był już uznanym na świecie autorytetem. Patterson nigdy jednak nie ugiął się tym naciskom.
Ostatecznie, głównie dzięki prowadzonej przez niego kampanii w 1986 roku USA zakazały sprzedaży benzyny ołowiowej. Od 15 stycznia 2005 nie można jej również sprzedawać na terenie Unii Europejskiej. Tego amerykański naukowiec jednak już nie dożył. Zmarł w roku 1995.

Brak komentarzy: